20.000 mil podmorskiej żeglugi

Zaczęty przez Q__, 29 Lut 2024, 10:10

Poprzedni wątek - Następny wątek

rs

W lekturze Tajemniczej wyspy dotarłem do spotkania kolonistów z orangutanami. Szukanie podobieństw między orangutami a KhoiSan i Aborygenom zgodne z duchem epoki. Rozmowa z orangutanem to zupełna fantastyka. Verne jednak powinien wiedzieć, że jednak Orangutany nie rozmawiają z ludźmi. Problem jest też skąd się wzieły orangutany na wyspie na Pacyfiku. Może Verne jeszcze to wytłumaczy, na razie jest to dziwne

Q__

A przy tym nie wiadomo jak w/w wątek dziś zaklasyfikować. Jako rasizm, czy jako docenienie inteligencji małp człekokształtnych (nawet przesadne), czy też jedno i drugie na raz?

rs

Verne przeszacował mocno inteligencję Orangutanów. Trudno nazywać rasizmem, coś co było ówczesnym stanem wiedzy. Po prostu powielał uprzedzenia, które były ówczesnym stanem nauki

Doszedłem do polowania na Koalę, oraz wyrabianie pułapek na zwierzęta roślinożerne z fiszbinów wyłowionego wieloryba. Najbardziej krwiożerczym kolonistą Tajemniczej wyspy był marynarz Bonawentura Pencroff, który chce zabijać zwierzęta, aby je zabijać. Marynarz jak w 20 000 mil podmorskiej żeglugi. Zwykli ludzie są bardziej okrutni niż wykształceni gentelmani

rs

— Ale przecież, drogi Cyrusie, czy całemu temu postępowi przemysłowemu i handlowemu, któremu wróży pan nieustanący rozwój, nie grozi prędzej czy później całkowite zatrzymanie?
— Zatrzymanie?... A to dlaczego?
— Przez brak węgla, który można słusznie nazwać najcenniejszym z bogactw mineralnych.
— Tak, rzeczywiście najcenniejszym — odpowiedział inżynier. — I wydaje się, że sama przyroda chciała to potwierdzić, tworząc diamenty, które nie są niczym innym, jak tylko czystym, skrystalizowanym węglem.
— Nie chce pan chyba powiedzieć, panie Cyrusie — wtrącił Pencroff — że pod kotłami będzie się palić diamentem zamiast węglem?
— Nie, przyjacielu — odpowiedział Cyrus Smith.
— Upieram się jednak przy swoim zdaniu — podjął znowu Gedeon Spilett. — Nie zaprzeczy pan przecież, że pewnego dnia węgiel całkowicie się wyczerpie.
— Ach! Pokłady węgla są jeszcze bardzo bogate, a sto tysięcy robotników wydobywających rocznie sto milionów kwintali metrycznych jeszcze nieprędko sie wyczerpie.
— Ale przy rosnącym tempie zużycia węgla kamiennego — odparł Gedeon Spilett —
można przewidzieć, że z tych stu tysięcy robotników niedługo zrobi się dwieście tysięcy i że wydobycie się podwoi?
— Bez wątpienia, ale oprócz złóż europejskich, których eksploatację ułatwią wkrótce nowe maszyny, kopalnie Ameryki i Australii wystarczą jeszcze na długo na potrzeby przemysłu.
— Jak długo mniej więcej? — spytał reporter.
— Przynajmniej na dwieście pięćdziesiąt lub trzysta lat.
— No, dla nas to uspokające — wtrącił znowu Pencroff — ale mocno niepokojące dla naszych praprawnuków!
— Znajdzie się coś innego — powiedział Harbert
— Trzeba mieć taką nadzieję — odparł Gedeon Spilett — bo bez węgla nie ma maszyn, a bez maszyn nastąpi koniec kolei żelaznych, parowców, hut, koniec wszystkiego, czego wymaga postęp współczesnego życia!
— Ale co znajdziemy zamiast tego? — spytał Pencroff. — Czy pan to sobie wyobraża, panie Cyrusie?
— Mniej więcej, przyjacielu.
— A więc czym będie się palić zamiast węgla?
— Wodą — odpowiedział Cyrus Smith.
— Wodą⁈ — krzyknął Pencroff — Wodą będą rozgrzewać kotły parowców i lokomotyw, wodą grzać wodę⁈...
— Nie inaczej, ale wodą rozłożoną na pierwiastki składowe — odpowiedział Cyrus Smith. — Rozłożoną bez wątpienia przez elektryczność, która będzie wówczas siłą potężną i łatwą w użyciu, gdyż wskutek jakiegoś niewytłumaczalnego prawa wszystkie wielkie odkrycia zdają się zbiegać ze sobą i w pewnym momencie nawzajem uzupełniać. Tak, przyjaciele, sądzę, że kiedyś woda będzie wykorzystywana jako paliwo, że wodór i tlen, z których się składa, użyte oddzielnie lub łącznie, staną się niewyczerpanym źródłem ciepła i światła, i to o sile, jakiej nie może mieć węgiel. Przyjdzie dzień, że ładownie parowców i tendry lokomotyw zamiast węgla napełnione będą tymi dwoma sprężonymi gazami, które będą się palić w paleniskach z olbrzymią wydajnością kaloryczną. Tak więc nie ma się o co obawiać. Dopóki ziemia będzie zamieszkana, zaspokoi potrzeby swoich mieszkańców, nie zabraknie im nigdy światła ani ciepła, tak samo jak produktów roślinnych, mineralnych czy zwierzęcych. Dlatego sądzę, że gdy złoża węgla się wyczerpią, będziemy palić i grzać wodą. Woda jest węglem przyszłości.
— Chciałbym to zobaczyć — powiedział marynarz.
— Za wcześnie się urodziłeś, Pencroffie — wtrącił Nab i było to jedyne zdanie, jakie dorzucił do dyskusji

Q__

#49
Czyli jednak Verne problem nieodnawialności kopalin zauważał. A z tą wodą... Niby wygląda to na wzmiankę o mieszaninie piorunującej*, ale i niejasnego przeczucia potęgi atomu można się w tym doszukać. (Nic dziwnego, że ekranizacje w atomowym kierunku szły...)

* https://pl.wikipedia.org/wiki/Mieszanina_piorunująca

rs

O ile Verne uważał sie za lepszego niż Afrykanin, to jednak wyraźnie antropogenizuje orangutana, który jest prawie ludzki

— Panie Cyrusie, panie Gedeonie, panie Harbercie, Pencroffie, chodźcie, chodźcie! Koloniści, zgromadzeni w wielkiej sali, zerwali się na wezwanie Naba i pobiegli do
pokoju Jupa.
— Co się stało? — spytał reporter.
— Patrzcie, panowie! — odpowiedział Nab, wybuchając śmiechem.
I co ujrzeli? Pana Jupa, który siedząc po turecku w drzwiach Granitowego Pałacu, ze spokojem i powagą palił fajkę.
— Moja fajka! — zawołał Pencroff. — On wziął moją fajkę! Ach, mój dzielny Jupie, daruję ci ją! Pal, mój przyjacielu, pal!
A Jup puszczał gęste kłęby dymu, co zdawało się sprawiać mu niezrównaną przyjemność. Cyrusa Smitha bynajmniej to nie zadziwiło i przytoczył kilka przykładów oswojonych małp, dla których palenie tytoniu stało się nałogiem. Od tego dnia pan Jup miał własną fajkę, dawną fajkę marynarza, która wisiała w jego pokoju wraz z zapasem tytoniu. Sam ją sobie nabijał, zapalał od żarzącego się węgielka i zdawał się być najszczęśliwszym z czwororękich stworzeń. Łatwo się domyślić, że ta wspólnota gustów zacieśniła więzy serdecznej przyjaźni łączące już od dawna zacną małpę i poczciwego marynarza.
— A może to człowiek? — mawiał nieraz Pencroff do Naba. — Czy się bardzo byś się zdziwił, gdyby pewnego dnia Jup do nas przemówił?
— Na Boga, nie — odpowiadał Nab. — Jeżeli mnie coś dziwi, raczej właśnie to, że nie mówi, bo właściwie tylko tego mu brakuje.
— A wiesz, to by było zabawne — ciągnął dalej marynarz — gdyby pewnego dnia odezwał się do mnie: ,,A może byśmy się zamienili fajkami, Pencroffie?".
— O tak — odparł Nab. — Co za szkoda, że jest niemy od urodzenia!

Q__

#51
Cytat: rs w 30 Sie 2024, 22:38wyraźnie antropogenizuje orangutana, który jest prawie ludzki

Przy czym jest to dość niefortunny wybór* najdalszego z naszych bliskich ewolucyjnych kuzynów.
https://www.polityka.pl/niezbednik/1573265,1,ewolucja-w-ludzkim-dna.read
Szympans lub goryl byłby bardziej na miejscu, ale wtedy jeszcze tego nie wiedziano...

* Owszem, podyktowany pewnie względną bliskością Borneo i Sumatry, i w tym sensie usprawiedliwiony. Choć przecież i małpiszon mógłby być rozbitkiem...

ps. Na zasadzie skojarzeń, z Wikipedii:


ps.2. Skoro o sąsiadach powieściowej Wyspy Lincolna mowa - ciekawostka:
https://en.wikipedia.org/wiki/Maria_Theresa_Reef

rs

W czasach Verne`a za kolebkę ludzkości uchodziła Azja, a nie Afryka. Do tego Verne mieszł ze sobą faunę azjatycką, południowoafrykańską i australijską. Afrykańskiej nie ruszał.


rs

Ale byk. 16 lat minęło między pobytem Aronnaxa na Nautiliusie, a spotkaniem kolonistów w tajemniczej wyspy z Nemo nastąpiło 3 lata po oblężeniu Richmong. Aronnax znalazł się na Nautiliusie w latah 1866-1867, tak więc Tajemnicza wyspa powinna rozgrywać się w latach 1880-1883, ama miejsce w latach 1965-1868.

Q__

#54
Cytat: rs w 01 Wrz 2024, 18:20W czasach Verne`a za kolebkę ludzkości uchodziła Azja, a nie Afryka.

Zależy w których. "Tajemnicza wyspa" pierwsze, gazetowe jeszcze, wydanie miała w roku 1874*. Homo erectus (którego nazwał pitekantropem) odkrył na Jawie (kierując się hipotezą azjatycką) Eugène Dubois w 1891. Tymczasem neandertalczyka odkryto oficjalnie w 1856 roku w europejskim/niemieckim Neanderthalu (wcześniej - w 1829 - odnalezione kości z belgijskiej jaskini Engis definitywnie zidentyfikowano jako należące do tego pod/gatunku po wielu, wielu latach). Zaś Darwin opublikował swoje przełomowe ewolucyjne prace w latach 1859 i 1871, w drugiej z nich słusznie sugerując afrykańskie pochodzenie Homo sapiens. Podobnie uczynił jego (odważniejszy w stawianiu kropki nad i) uczeń - Huxley, który wcześniej, bo w roku 1863 trafnie wskazał na pokrewieństwo naszego gatunku z afrykańskimi małpami, acz błędnie uznał goryla za krewnego bliższego, niż szympans, budową szkieletu się sugerując** (co zabawne nie popełnił tego błędu kreacjonista Linneusz, klasyfikując - jeszcze w XVIII stuleciu! - szympansa nawet do rodziny Homo***), orangutana jednak prawidłowo zaliczając do rodziny dalszej. (Inna sprawa, że afrykańskie odkrycia Darta - które uznać się godzi za darwinowej hipotezy empiryczne potwierdzenie - to już lata '20 XX wieku - Verne tego nie doczekał. A wykopaliska Leakey'ów w Olduvai wystartowały dopiero w latach '30 minionego już stulecia, by zaowocować pod koniec '50 - czego nie dożył nawet Wells, student Huxley'a.)

* Stąd zresztą - nawet jeśli błędnie wyliczone - lata '60 w tekście, po przyszłość wczesna SF rzadko, jako się rzekło, sięgała.

** Skądinąd, gdy o słynnym rysunku z "Man's Place in Nature":

...mowa, nie sposób nie wspomnieć o głośnym, i nagradzanym, rodzimym opowiadaniu "Człekokształtny" Andrzeja Czechowskiego. A skoro o nim mowa...
https://www.youtube.com/watch?v=f0wBFE8Kir4

*** Do której jednak zaliczył również - tym razem mylnie - gibbona.

rs

Czytam książkę Labrynt Verne`a Węgłowskiego. Nie do końca mi się podoba, ale zawiera ciekawe spostrzeżenie. Autor powołując się na rozmowę z K. Czubaszkiem pisał:  ,,Obecne zakończenie Tajemniczej wyspy nie jest oryginalne, tylko takie, jakie kazał Verne'owi napisać Hetzel. Pierwotnie rozbitkowie nie zostali uratowani przez «Duncana» i nie wrócili do USA, by założyć komunę niczym «dzieci kwiaty». To, które znamy, jest banalne i psuje całą opowieść. Hetzel myślał jak dzisiejsi producenci z Hollywood, że musi być happy end. Wcześniejsza wersja Verne'a jest bardziej sensowna, choć mniej optymistyczna. Nierealna wyspa, o nierealnej faunie i florze, jako nierealna znika"

Q__

Czyli Verne szedł w kierunku pesymizmu przed "Paryżem...", Abrams inspirował się (w Lost) "Tajemniczą wyspą" jeszcze bardziej, niż się zdawało, a głębokie ingerencje wydawcy w tekst SF nie są wynalazkiem ery amerykańskich pulpowych pisemek...

rs

"Otóż dawniej, aż do początku wieku XX, przekładanie z języka na język traktowano dość swobodnie. Tłumacz mógł, w zależności od rodzaju i przeznaczenia tekstu, oddać go wiernie, bądź też skrócić, przerobić. W ten drugi sposób postępowano dość często w przypadku dzieł nienaukowych. Na życzenie wydawców tłumacze przygotowywali odpowiednie wersje - a to skrócone dla niecierpliwych, a to uproszczone dla niewyrobionych, a to wreszcie zinfantylnione dla dzieci i młodzieży. Weźmy np. takie Przypadki Robinsona Crusoe (1719) Daniela Defoe. Wszyscy, którzy czytali tę szkolną lekturę po polsku, poznali nieskomplikowaną, przygodową opowiastkę. Tymczasem angielski oryginał to poważne arcydzieło literatury powszechnej, ponury obraz ówczesnego kapitalistyczno-kolonialnego społeczeństwa.

Wracając do książek Juliusza Verne'a, to ich wczesne przekłady na język polski również bardzo często okazywały się takimi przeróbkami. Eksponowano w nich przede wszystkim fabułę, przygodę, usuwając co cięższe wywody naukowe, czy co dłuższe opisy. Można to łatwo sprawdzić, porównując polskie przedwojenne wydania z oryginałami francuskimi".

https://sites.google.com/site/polverne/prace/zeszyt2

Cyrus Smith jako fałszywy prorok

https://sites.google.com/site/polverne/prace/zeszyt4

Q__

To prawda, ale swoboda taka trwała nawet dłużej, niż do początków XX wieku. Weźmy znany (Gruza na nim bazował ekranizując) przekład "Pierścienia i róży" Rogoszówny, czy "Alicji w Krainie Czarów" Marianowicza. Oba kultowe na swój sposób, ale niezbyt wierne, i infantylizujące - zawierające dorosłe podteksty - oryginały. Z tym, że tylko pierwszy przedwojenny. "Islands in the Sky" Clarke'a również zinfantylizowano językowo do poziomu powiastki dla harcerzy już w latach '50. Mało tego - ze "Starship Troopers" Heinleina wycięto spore kawałki dyskursywne (cokolwiek o ich linii ideowej sądzić) jeszcze w roku '94, w imię uczynienia tej powieści bardziej rozrywkową.

rs

Trochę rozumiem decyzję wydawcy, aby dodać szczęśliwe zakończenie Tajemniczej wyspy. Czytelnik przywiązał się do bohaterów, którzy - szczególnie z XIX wiecznej perspektywy - nie mają większych wad i uśmiercenie ich w końcu książki mogło zostać źle przyjęte. Obecne zakończenie jest bardzo skrótowe, śmierć zwierzęcych bohaterów zostało potraktowano bardzo po macoszemu. To ostatnie zaskakiwało, zważywszy ile miejsca im poświęcono wcześniej. Z drugiej strony szkoda, tragiczne zakończenia są najczęściej lepsze